Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdybyś ty ożył i pierś twa zadrżała życiem, siłą, miłością, — przedewszystkiem nie byłbyś synem Noego, ani prawnukiem Matuzala, ale synem bankiera, wysokiego urzędnika, właściciela domu, może jakiego hrabiego, barona galicyjskiego... ba, może nawet księcia.
Ojciec twój nie budowałby korabia lat tyle, znosząc kawałki drzewa i wiążąc je w pocie czoła, pod palącemi promieniami słońca; budowniczy postawiłby mu korab czteropiętrowy z oficyną i asfaltowym dziedzińcem, lub rodzic twój zamieszkałby pałac przodków swoich, gdzie gobeliny okrywają ściany, a chińskie pancerze czernią się po kątach.
I ty sam, czarnowłosy, ciemnooki, nie igrałbyś, będąc dzieckiem, pod cieniem palm niebotycznych, kąpiąc swe nagie ciało w piasku i blaskach słonecznych, — tybyś chodził z tornistrem na plecach i kantówką za pasem, kupować obsadki i radirki po sklepach — a wątłe twoje, drobne ciało więdłoby w ciasnej atmosferze dusznych, natłoczonych izb...
Później pierś twą szeroką, pierś do walki przeznaczoną, którą wicher pustyni całował w noc ciemną, okryliby sztywną bielizną, lśniącą, glansowaną. Całe twoje ciało — ten harmonijny akord, szczyt doskonałości, ideał wcielony, który ciemniał o zachodzie słońca