Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jesz swoje młode życie, nie chcąc się ocalić w arce twego ojca... ty zginiesz wraz ze swą jedyną w zimnym odmęcie fal... wiesz o tem, a jednak opuścić nie chcesz istoty, która ci się osunęła do stóp, w poranek wiosenny, i jedwabiem włosów wolę twą, jak łańcuchem związała. Ona ze swą duszą oddała ci życie swoje. Ty dajesz jej teraz istnienie swe w zamian. Zginiecie razem, złączeni w uścisku, zginiecie oboje, piękni, w lat swoich zaraniu...
Woda ziębi już wasze stopy, za chwilę pokryje was, jakby całunem śmiertelnym... Jeszcze czas przecież... porzuć białe ciało twej kochanki, Jehowa dla ciebie gotuje ocalenie... Patrz! Tam w oddali płynie arka, tam ojciec twój płacze i ręce ku tobie wyciąga... Porzuć Sarę w zimne fale, które jak zwierz rozżarty krążą dookoła ciebie — ocal się! Ocal! wszakże młodości twej szkoda!...
Ale on nie słucha. Wspaniały swą wielką rozpaczą, wznosi ciągle ramiona ku górze, a w ciemnych marach rąk jego bieleje Sara... ta ukochana! Ta jedyna! Ta... do śmierci!...
Więc była miłość na świecie?... Było uczucie takie, które człowieka na śmierć wiodło i, ogarnąwszy istotę całą, duszę z piersi wyrwało? I śmierć była lekka we dwoje... i życie było jasne we dwoje... i łza była mniej gorzka, a uśmiech weselszy! I śmiało