Strona:Gabriela Zapolska - Korale Maciejowej.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nagle Szczepańska porwała się z łóżka i pędem wybiegła na dziedziniec, do Maćka przypadła i o coś go prosic a molestować poczęła. On ramionami wzruszał i głową kręcił.
Pyskaczka ciekawie wyglądać zaczęła.
— Co ona tam świdruje? — wyrzekła wreszcie — może tego projdyświta chce tu wtrynić? Niech sprobuje... tak go zmaluję, że gnatów nie policzy...
— Siedź cicho! — ozwał się wreszcie Florek — ozór trzymaj za zębami, ja tu mężczyzna i wiem co się patrzy!
Lecz już Szczepańska wracała tryumfująca i rozpromieniona. Milcząc, z zaciętemi ustami przeszła koło kuferka. Niosła jednak głowę wysoko, i gdy znów na łóżku usiadła, małe jej oczki świeciły się w ciemnym kącie jak kocie źrenice.
Z podwórka zniknął Maciek, ustawiwszy w kącie miotłę, która białą prostą linią nowego drąga znaczyła się wśród cienia.
Od czasu do czasu przemknęła przez dziedziniec postać sługi, ciekawej zobaczyć trupa Maćkowej, lecz na wpół przymknięte drzwi stancyi i cisza grobowa pannjąca wewnątrz, onieśmielały najciekawsze.
Na gankach krążyła wieść, że „familia się źre“ — i zdaleka śledzono postęp tego „żarcia“, obiecując sobie wiele, wskutek sławnej gęby Florkowej.
— Samego księdza od Panny Maryi przepyskuje! — mówiono sobie do ucha z miną tajemniczą.