Strona:Gabriela Zapolska - Korale Maciejowej.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Maciek, obojętny na pozór, świeżą miotłę obcinał i kij do niej przypasowywał, opierając się silnie o belki podtrzymujące pierwszopiętrowy ganek. Stojący obok niego cebrzyk z wapnem bielił się nagle, jak surowa, otwarta jama w tej wązkiej ciemnicy, z której płynęła woń zgnilizny piwnicznej i świeżo rozrobionego ługu.
Maciek, od czasu do czasu, ukośne spojrzenie w głąb izdebki rzucał, i lekki uśmiech twarz jego zmęczoną wykrzywiał.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Siedzieli tak we troje na wieku kuferka przeszło dwie godziny, nie myśląc nawet o zajęciu się pogrzebem, ani o złożeniu trupa do trumny. Szczepańska zdawała się ciągle pracować myślą, w jaki sposób pobić argumenta pyskaczki. Józiek, oparłszy się o ścianę, drzemał, wsadziwszy ręce w kieszenie od spodni. Florek głowę w dłonie ukrył i wciąż w ziemię patrzył. Pyskaczka tryumfowała, zaciskając usta i mrużąc oczy.
Trup tymczasem na łóżku drętwiał coraz bardziej, świecąc nagością wychudłych członków, strawionej miłosną żądzą kobiety. W izbie jednak wszyscy zdawali się zapominać o jej obecności, pochłonięci jedynie myślą o znajdujących się w kufrze koralach. Jak winne jagody z Obiecanej ziemi, tak w tej smrodliwej ciemnicy zdawały się tańczyć i rosnąć do potwornych rozmiarów te purpurowe kule. Ludzie nie mogli nawet obliczyć już ich wartości.
Maćkowa cały swój majątek w nie włożyła...
Kilkaset papierków — może i więcej.