Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zanalizować odniesione wrażenia. Dziś, gdy pragnęła je ponowić, nie przychodziły więcej. Dziś, zupełnie solidnie od rana stąpała po ziemi i żyła zwykłem ludzkiem istnieniem. Mimowoli assocjacją wrażeń myśl jej z najwyższem natężeniem zaczęła wywoływać w pamięci obraz nieznajomego.
— Kto — wie — myślała — jeżeli on rozumiał tak dobrze, co się ze mną działo, może potrafiłby mnie wprowadzić znów w ten sam stan cudownego zrozumienia tajemnicy śmierci.
I z całej duszy, egzaltując się coraz więcej, Helena zapragnęła ujrzeć znów nieznajomego.
— Jeżeli to była wizja, niech go choć powtórną wizją zobaczę — myślała z wielką siłą i chęcią — jeżeli to była mara, niechże choć raz jeszcze ta mara ukaże się duszy mojej.
Otworzyła oczy i patrzyła z pod rzęs na snujące się poza kratą tłumy.
— Jaka przepaść pomiędzy mną a niemi... przesuwało się jej przez senną, leniwą myśl.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz błąkała się znów dzień cały.
Znaleźć owego nieznajomego, zobaczyć go, zamienić z nim słów parę zaczęło być jej duchową potrzebą. Uczuła nagle, że to jej dusza została opanowana przez tego człowieka, który ją zrozumiał.
Lecz gdzie on znikł wśród ciemni i szmeru fal?
Rzucił jej słowa napozór jasne, lecz jeszcze więcej wywołujące niepokoju w jej umyśle. Bo jeśli to był krok jeden ku śmierci, jeżeli ona teraz wiedziała więcej niż inni, to za słabą się czuła, aby ogrom takiej świadomości unieść w sobie mogła.
I miała teraz wielki żal do tego nieznajomego człowieka.
Wszakże czuć musiał, jaki świat niepokoju budzi w niej tem pozornem uspokojeniem. Wyjaśnił przyczynę trwogi, która nią miotała, a wyjaśniając, wtrącił ją w jeszcze większy chaos. Do tej chwili sądziła się chorobliwie usposobioną. Teraz czuła, że jest wybraną, wywyższoną nad tłum, a ta wysokość, na której stanęła, sprawiała w niej zamęt nieokreślony. Mimowoli oglądała się za ręką, która ją na ten piedestał dźwignęła. Z nim razem uczułaby się pewną i z całą siłą pragnęłaby spojrzeć „Prawdzie“ w oczy. Lecz bez niego czuła, że zginie prędzej, niż kiedykolwiek.
Wczoraj pragnęła ponowienia się owego dziwnego stanu, dziś lękała się go więcej, niż przedtem.
— Sama nie zdołam przenieść tej chwili — myślała — za silną, za wielką, za groźną Prawdę mam przed sobą. Czemże jestem? Przeciętną, słabą, głupią kobietą. A to, co