Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kto wie!
— Wyjdę do Stabilimento, może go spotkam. W takim razie mieć będę pewność, że nie podległam halucynacji.
Lecz nie spotkała go ani na werandzie, ani w salonie, w którym na głębokich sofach drzemali goście kąpielowi.
Kilkakrotnie przeszła aleję, prowadząca do przeciwnego brzegu. Wielu mężczyzn przechodziło koło niej. Ale żaden z nich nawet nie był podobnym do tej wyniosłej postaci, jaką miała tak dobrze w pamięci wyrytą.
— Nie! nie!... To nie on! — myślała.
Wieczorem nie poszła na brzeg morza.
Ogarnęła ją jakaś trwoga.
Jeżeli to była wizja, nie chcę, aby się powtórzyła, myślała. Gdyby to był turysta lub gość kąpielowy, spotkałabym go w ciągu dnia. Lido jest małe jak kurnik. Wszyscy kręcą się ciągle jak w zaczarowanem kole. Jego nigdzie nie widziałam. Kto wie, może to była halucynacja.
Gdy się ściemniło, usiadła w ogrodzie przed wilą, oddzielona tylko kratą od ulicy.
Tłumy snuły się przez aleję, ze śmiechem i piosenką.
Zdaleka dwóch mandolinistów grało na mandolinach a trzeci, jakiś śpiewak uliczny o gardłowym lecz bardzo pięknym barytonie, śpiewał włoskie piosenki.
Melodyjne, trochę banalne barkarolle leciały w przestwór miłośnie i pełne temperamentu. Liście drzew drżały rozkosznie. Była to niedziela. Dużo Wenecjanek i Wenecjan snuło się po Lido. Jakieś miłosne tchnienie przebiegało wyspę, oblaną blaskiem elektryczności
— Wenecja!... — pomyślała Helena, przymykając oczy — Wenecja!...
Kwiaty wydawały wieczorem całe smugi upajającej woni.
Opodal od przekupnia owoców płynął zapach rozbrajanych melonów i brzoskwiń. Cała atmosfera była przesycona tym zapachem. Helena za każdem odetchnięciem nabierała w swe płuca tego ciężkiego, dusznego prawie powietrza.
Siedziała tak z przymkniętemi oczami, przeżywając ponownie wczorajsze wrażenie. Wnikała coraz głębiej w słowa nieznajomego. Odkrywała w nich całe horyzonty.
Zaczynała rozumieć coraz więcej, że w chwilach dziwnej swej niemocy i trwogi, które brała za rozdrażnienie nerwów, dział się z nią fakt niezwykły, coś cudownego, jakiś przedmiot życia, które ją później oczekiwało. Lecz tu zatrzymywała się jej myśl i jej pojęcie.
Dalej już iść nie mogła, nie umiała. W chwilach tych nadzwyczajnych zanadto koncentrowała swe siły fizyczne i duchowe, aby powrócić „do przytomności“, aby módz