Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Weryho stoi przed nią, oczy ma trochę zmrużone, patrzy na nią tak z pod rzęs i uśmiecha się dziwnym, sennym, pobłażliwym uśmiechem Buddhy.
— Ładna pani! — powtarza, a ręka jego drobna kobieca, gładzi poufale mięką tkaninę szlafroka.
Prowadzi ją w róg salonu, gdzie sobie urządzili „kąt“. Są tam dwa fotele angielskie ciemnozielone, kryte aksamitem i na biegunach. Sam Weryho rysunek ich znalazł w Studio Olone, przyniósł i do zrobienia tych foteli nakłonił.
Pomiędzy fotelami jest niski stolik. Na nim dzienniki, książki, papierosy w ryneczce z saskiej, starej porcelany.
Ten cały kąt oddzielony od reszty salonu wysokim parawanem z zielonego, grubego płótna, pomalowanego w lila irysy.
— Tak! — mówi Weryho, sadzając Helenę na fotelu — w naszym kącie pani się niczego nie boi... Co? ha?...
Helena, już uspokojona, śmieje się cicho.
— Nie... minęło. To resztki mego osłabienia. Gdy wrócę z Reichenhallu, będę już zupełnie zdrowa. Prawda?
Lecz on nie odpowiada.
Zasiadł wygodnie w fotelu i patrzy proszącym wzrokiem..
— A mój papieros? — pyta, przechylając głowę.
Ona, śmiejąc się, powstaje, wyjmuje z ryneczki papieros, wkłada go do ust Weryhy i zapaloną zapałkę przytyka do papierosa.
— Ty... leniwcze!... — mówi z wymówką starszej siostry, karcącej rozpieszczonego dzieciaka.
On pali papierosa powoli i kołysze się na fotelu.
— A pani wie... ja dostałem to miejsce w prokuratorji skarbu!
Helena cieszy się naprawdę. Tak lubi Weryhę, że wszystko, co jego dotyczy, obchodzi ją bardzo. Natychmiast jednak wyobraża sobie to delikatne stworzenie wtrącone w zapleśniałą piwnicę bjurokracyi i żal ją ogarnia wielki za jego swobodą.
— Ale co ty biedaku będziesz tam robić w tej prokuratorji... to nie dla ciebie.
Weryho milczy.
Ładna twarz jego, regularnie ładna z aureolą jasnych włosów, przebija się chwilami przez biały obłoczek papierosowego dymu. Na zielonkawym tle parawanu robi wrażenie bardzo delikatnego pastelu.
Helena mówi dalej.
— Ja chciałabym żeby z ciebie był... artysta.
— Ja jestem nim — odpowiada Weryho.
— Ty?
— Ja. I widzi pani, ze mnie jest może lepszy artysta niż ten, który to miano jak etykietę sobie na czoło przy-