Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wała się od życia, a mimo to czuła, że jest sobą, lecz lepszą, lżejszą, inną, szybującą w przestworza. Nie był to jednakże ów wyjątkowy stan oderwania się od niej jej duszy, która stawała naprzeciw niej jak smutny i bolesny towarzysz, bezsilny a spragniony swobody. Nie — to było przeświadczenie, że duch silny porywa ze sobą ciało, które w tej dziwnej chwili otrząsnęło się ze swych pragnień i żądań namiętnych. Jakby w nagrodę, w nierozerwalnej całości pozwolił jej duch zrozumieć, że w tej pięknej chwili, „dla której warto było żyć“ — serce jej musiało być czyste i wzniosłe, aby ona mogła odczuć tak czyste i wzniosłe wrażenie.
I zapatrzona w gwiazdy, obmyta delikatną wilgocią mgły wznoszącej się z jeziora, pełna słodkiego ukojenia, jakby ocalona z pożaru — stała nieruchoma i bardzo piękna — na kształt posągu, bielejąc wysoko po nad uśpionem miastem.