Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie wezmę cię więcej do Wenecji — zaczął znów — bo na punkcie piękna widzę w tobie samo uwielbienie, które nie pozwoli ci odczuć pojmowania piękna przez innych. Jesteś jednym z tych kwiatów, które bielą się w twych rękach. Sama jesteś uosobieniem tego piękna, które jest twoim ideałem. Powiedziałaś to tutaj — przed kilkoma dniami.
Myśl jej cofnęła się w owe dnie, gdy miłość była u progu tego słomianego domku gorejącego złotym blaskiem w promieniach słońca.
I żal ją ścisnął za serce, żal jakby za czemś umarłem a bardzo kochanem. Ból ten był tak dojmujący, iż porwała się z krzesła, rozsypując dokoła kwiaty.
— Weź mnie stąd!... — zawołała — uciekajmy, uciekajmy!... ja tu być nie mogę!
Teraz on pobladł, jakby zobaczył przed sobą jakieś groźne widmo.
— Chcesz wracać? Do Lwowa? — zapytał zdławionym głosem.
— Nie wiem... chcę tylko ztąd uciec.
— Dlaczego stąd?... Wszak tu żyjemy wśród naszego świata, który wytworzyliśmy sobie we dwoje...
Ręce jej odrywał od twarzy, jakby chciał, spojrzawszy na nią, zrozumieć, co się z nią dzieje. Lecz prędko — odepchnął ją prawie od siebie.
— Nie wiem... nie wiem. Zaczynam nierozumieć cię teraz!...
Wewnątrz jej duszy coś krzyknęło triumfalnie.
Pochyliła się i zebrała narcyzy rozsypane na ziemi. On stał teraz we drzwiach i patrzył na morze.
Ruchem kota zbliżyła się ku niemu Helena.
Wsunęła mu rękę pod ramię.
— Gniewasz się? — zapytała.
Zdziwiła się sama, jaki miała głos, jakie miała ruchy.
To nie była ona, bo od chwili zbliżenia się do Karola cała jej lekka kokieterja znikła zupełnie. Tymczasem, ten miękki ruch, ten wabny gest, to coś w głosie przypomniało dawną, przeciętną kobietę — tę Helenę Durantin’a.
Widocznie zmiana ta, jakkolwiek dość delikatna, była przecież nadto wyraźną, aby Karol nie odczuł jej choć w części.
W odpowiedzi usunął swe ramię i wyrzekł niskim, urywanym głosem.
— Tak... masz rację... Jedźmy stąd! Jedźmy jak najprędzej... w świat!... gdziekolwiek!...
— Wracajmy do Lwowa!
Porwał się jak szalony.
— Nie! Jeszcze nie!...