Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak... tak... Bądź pewną...
I znów niby napozór uległa, ciesząc się gorączkowo podaną jej obietnicą.
— Tak... więc będę czekać...
— Czekaj!
Ujął jej śliczną głowę w swe silne dłonie. Odchylił trochę jej twarz i choć było ciemno, wpatrywał się w nią usilnie.
— Ciemno już!.. zaśmiała się nerwowo Helena.
— Dla mnie nigdy nie jest ciemno, widzę cię zawsze doskonale. Tylko...
Urwał jakby ździwiony.
— Tylko nie mogę odczuć stanu twej duszy, stanu w tej chwili...
— Nie możesz?
Wysunęła mu się z rąk.
W tem jednem „nie możesz“ — wypowiedzianem przeciągle, był już świat cały.
Przygarnął ją znów do swej piersi i chciał ją wyprowadzić z cienia kabin na płaszczyznę piasku.
— Chodź, tu, pod gwiazdy — wyszeptał.
Gdy postąpili te kilkanaście kroków, wpatrzył się znów pilnie w jej twarz i wreszcie ręką swą posunął wzdłuż jej delikatnych policzków.
— To dziwne!... — powtórzył.
Ona nie odpowiedziała nic, czując jakby coś złego, buntującego się w niej cicho i niewyraźnie. Coś w niej pełzało i zasłaniało powoli przejrzystość jej charakteru. Nie starała się temu przeszkodzić. Ze smutkiem była po prostu świadkiem tego fenomenu.
— To dziwne!...
Chwilę trwało milczenie zimne, ciężkie, fatalne. Wreszcie równocześnie skierowali swe kroki w stronę placu. Szli przyciśnięci jedno do drugiego, on rękę jej trzymał w swoich rozpalonych dłoniach. Gorące dreszcze przebiegały ich ciała i łączyły ze sobą. Duchem jednak odbiegali od siebie. Widoczne było, iż najzupełniej niezależnie ciała ich pragną się i łączą. Dusze wszakże raz spotykają się, porozumiewają, to znów odtrącają się i ranią wzajemnie.
Utarte komunały płaskich badaczy wskazują na wieczystą walkę dwóch płci.
Tu nie walczyły dwa ciała nienawidzące się i ubóstwiające kolejno; ta walka była niczem, a może nawet i nie istniała, bo jednako byli nienasyceni i spragnieni siebie — lecz walczyły tu dwa duchy — jeden silniejszy, drugi słabszy, który mimo to za słabszego uznać się nie chciał. Tamten — duch zwycięzca, otulony ciemnemi, zagadkowemi skrzydły, podniósłszy ku sobie omdlewającego i dążącego