Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Płynie od nich aż prąd żaru i pragnień. Stoją nieruchome prawie w półcieniu, wysuwając drobne stopy, na których drżą słabe punkciki światełek.
Do jednej z nich podchodzi on i z uśmiechem zaprasza ją do miłosnego tańca.
Dziewczyna, olśniona jego czarem i dźwiękiem jego głosu, podaje mu swą rękę.
Idą wzdłuż kolumnad, przysuwając się coraz bliżej do siebie, już rozkochani w jednej chwili, złączeni jednem pragnieniem, oboje piękni, oboje płonący.
Wzdłuż kolumnad idą ku lagunom, od których płyną dźwięki mandolin i na których kołyszą się czarne, tajemnicze alkowy gondol.
Za chwilę płyną pomiędzy czarodziejskiem obramowaniem marmurowych pałaców Giustimanich, Foscarich, Vendraminich. Gondola cicho, bez plusku, bez szmeru wymija inne gondole.
O jak słodko i cicho dokoła!
Na kolanach dziewczyny leży cały pęk róż, ona jedną ręką utonęła w jego dłoniach, drugą rękę opuściła w wodę i pod jej palcami wykwita na powierzchni wód długa, srebrna linia.
To błyszcząca łodyga, a ręka jej, to kwiat śnieżny, nenufar chłodny, ciągnący obok gondoli jakby na straży miłosnych uniesień.
Helenie zasnuwa oczy jakby wilgotna mgła.
Więc wszystko dla innych? Dla niej nic — nic. — Wszakże wspaniałomyślny zwycięzca często ofierze swojej oddaje część łupu.
Lecz rozkochani wspaniałomyślni nie są.
A przed nią Wenecja, ta Wielka Rozkochana...
Więc...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Z pod kolumnady świateł, od strony Piazetty, płynie ku Lido gondola.
Ciemna, czarna, rozjaśniona jedynym szmaragdowym punktem małej latarni, płonącej u „plastry“.
Helena z początku bezwiednie wpatrzyła się w ten zielony, trochę melancholijny punkcik świetlny.
Dokoła niego było dużo takich światełek, purpurowych jak rubiny, żółtych jak topazy, białych jak brylanty, lecz one wszystkie jakoś drwiąco, wesoło tańczyły po falach, biegły, oddalały się, łączyły, jakby w nieskończonej farandoli lśniące całe od drogich kamieni najady.
To jedno zielone, spokojne światełko, płynęło równo