Strona:Gabriela Zapolska - Frania.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

można, ale o zejdlach i halbach mówią tylko prostacy.
Właśnie, koło ogrodzenia, niedaleko latarni opróżnił się stolik i kelner sprzątał kufle i ułamki precli, rozsypane na blacie. Frania usiadła na krzesełku i sznurując ciągle usta, zażądała dwa „kufelki“ piwa. Kelner poszedł, machając serwetą a orkiestra skończyła fantazyę z „Carmeny“.
I nagle pośród stolików, w obrębie białej palisady, odgraniczającej piwiarnię od reszty ogrodu, wybuchł gwar, szum i hałas. Zgłuszone muzyką rozmowy zawirowały w powietrzu jak łopot skrzydeł potwornej gromady ptaków.
Stoliki otoczone zbitą masą ludzi tworzyły białe plamy pocentkowane ciemną masą knfli. Tu i owdzie bielały, jaśniały suknie kobiece. W oddali krwawiła się nawet jakaś bluzka koralowej barwy, nieco dalej laurowe, błękitne jak turkusy sukienki podlotków przybierały w świetle zachodzącego słońca fioletowe, dziwaczne tony. Pęki kwiatów kołysały się na żółtych tłach kapeluszy, tu i owdzie pióra drżały poruszone niewidzialnym podmuchem wiatru.
Środkiem, pomiędzy stołami, szło maluchne dziecko w długiej aksamitnej fioletowej sukience, dziecko białe, różowe, tłuste i śmieszne, wlokąc za sobą laskę z dużą, srebrną gałką. Co chwila jakaś ręka wyciągała się w stronę dziecka, jakby chcąc pochwycić to różowe zjawisko, lecz ono szło dalej, dumne i trochę zamyślone, z oczami utkwionemi przed siebie, w szeroką przestrzeń ogrodu, który się przez otwartą bramę rozkładał w zieleni drzew i kląbach kwiatów, przyczernionych teraz tłumem ludzi, co się po alejach snuł.
Po za ogrodzeniem przemknęła gromada dam i mężczyzn, śmiejąc się głośno i hałasując. Kobiety miały jasne płócienne suknie, skromne i na biodrach obcisłe, mężczyźni doskonale skrojoną odzież i jasne cylindry. Mówili po francuzku krzykliwemi głosami i bezwiednie zabierali całą przestrzeń alei, usuwając innych w cień i ciszę.