Strona:Gabriela Zapolska - Frania.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

haftu przebijała masa białego, przesiąkłego tłuszczem ciała i świecił się łańcuszek, na którym zwieszało się kilka medalików. Frania jadła szybko a okrągła jej twarz o drobnych rysach, ustach wiecznie ściągniętych, jakby w przesadzonej chęci dystynkcyi, drobnych oczkach złotawo-rudych, nad któremi świeciły się przyklepane i pomadą wysmarowane włosy, zmieniała się machinalnie pod wpływem dobitnego poruszania szczęką dolną, jak twarze maryonetek w gabinecie figur woskowych.
Frania nie jadła, lecz żnła.
Żuła, przeżuwała, żuła znów, zanim zdecydowała się połknąć ów nieszczęsny kawałek strawy. Jedząc, układała kupki z jadła na brzegu talerza, przyglądała się im, rozrzucała, mieszała, układała na nowo i wreszcie decydowała się nabrać na brzeg noża trochę strawy i wsunąć do ust zaledwie rozwartych.
Zdawaćby się mogło, że ta czterdziestoletnia kobieta żyje jedynie dlatego, aby zasiąść przy brzegu stołu i żuć, żuć bez końca, to rośliny, to ciało innych zwierząt, to maczać chleb w sosach długo, długo i wreszcie, gdy tłuszcz już krzepł na talerzu, podnieść rękę do ust i chleb ssać powoli zacząć.
Mała, tłusta, z biodrami szeroko rozwiniętemi, z głową małą, wtłoczoną pomiędzy rozlane ramiona, lubiła ciepło, jadło, obówie ze szpiczastemi nosami, kawę, spacery na plantach, panią Tulipskę, sąsiadkę z pierwszego piętra. Nienawidziła za to mężczyzn, księżyca, muzyki, pani Gundelskiej, sąsiadki z drugiego piętra, sług w ogólności, książek, miłości, wraz ze wszelkiemi akcesoryami a szczególnie męża.
Dwadzieścia lat małżeństwa z człowiekiem o lat trzydzieści od niej starszym, oprócz tortury małżeńskiego łoża, nie przyniosło jej ani jednej chwili jaśniejszej, drgnięcia zmysłów, stracenia choćby na sekundę świadomości o brutalności i szpetocie aktu, na który przysięga ślubna skazywała ją bez litości.