Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/566

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W rozmowach z Samaną dowiedziała się teraz rzeczy, które jakby wysadziły ją moralnie z siodła.
Biedny ptasi mózg Heleny pracował teraz ze zdwojoną siłą. Szybował na skrzydłach fantazyi i starał się zaprowadzić jakiś ład w tej masie tajemniczości, w którą nagle pogrążony został. Idąc tak ulicą, Helena układała sobie bezustannie całe systemy i burzyła je, potykając się nagle o jakąś ciemną przeszkodę, trudną na razie do przebycia. Wiedziała, iż to było jedynie „na razie“, gdyż Samana znajdował na wszystko wyjaśnienie i odpowiedź.
Często traktował ją całą masą zdań w tym rodzaju:
— Zewnętrze jest podobne wnętrzu... rzeczy małe to wielkość... Jedno jest tylko prawo... a ten kto działa, jest jeden... Nic nie jest małe, nic nie jest wielkie w ekonomii boskiej... Czytał te krótkie urywane zdania z dużych ksiąg, do których Helenie zaglądać nie pozwalał. Księgi te wraz z bożkiem i jaśkiem jedynie wyniósł ze swego dawnego mieszkania.
Resztę rozprzedał i rozdał pomiędzy swych znajomych i nieznajomych — mówiąc: „idę do Indyj — nie chcę dóbr ziemskich!“
Nie szedł jednak do Indyj i Helena była mu za to szczerze wdzięczna. Przywykła do jego długiej i wychudłej postaci, błędnych oczów i urywanych zdań, które później całe dnie i noce po umyśle jej się snuły. To wszystko miga teraz przed nią na równi z blaskiem latarni, które powoli już zaczynają się zapalać wśród nocy zimowej...
Nagle widzi przed sobą jakąś wyniosłą masę, rozkrzyżowane ramiona i głos rubaszny a donośny.