Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/541

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zaczął szukać zapałek. Nie znalazłszy, poszarpał papierosa i wydarł zeń drobne cząstki tytoniu, które porozrzucał po ziemi.
— Mój kolego — odparł Żwan — wiem dobrze, iż byliście zawsze ascetą... jednak...
— Nie jestem ascetą! — przerwał mu właściciel jaśka — jestem samaną!... a to różnica. Samana to znaczy człowiek, który się wyrzekł wszelkich rozkoszy ziemskich dla udoskonalenia swego ducha... Daj mi kolega zapałkę.
Zapalił strzępy papierosa, rozparł się wygodnie na kanapie i błędnem okiem potoczył dokoła.
— Pójdę daleko — wyrzekł po chwili — szukać gdzie jest źródło prawdy i skarb objawienia.
Helena przez ten cały czas stała nieruchomo, patrząc na twarz tego człowieka szeroko rozwartemi oczyma. Człowiek ten mówił i poruszał się jak we śnie. Szczególniej dziwne były ruchy jego rąk, niepewne i błąkające się jakby te długie i suche palce dotykały jakichś strun niewidzialnych.
Raz jeden wzrok jego prześliznął się po młodej kobiecie i w tej chwili Helena uczuła się jakby otoczoną kloszem szklanym.
Wyciągnęła znów rękę ku Żwanowi.
— Do widzenia, do jutra, doktorze! — wyrzekła.
Żwan podniósł portyerę i odprowadził ją do przedpokoju.
— Niech pani nie słucha co on plecie! — wyrzekł już przy progu. — Jestto człowiek wielkiej nauki i dużej wartości moralnej, lecz, według mnie, cierpi na pewne zboczenie umysłowe... Hypertrofia myśli. Ztąd jego dywagacye...
Lecz Helena pokręciła głową.