Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/527

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

utwierdzały ją w tem mniemaniu. Zrobiła się tajemniczą i małomówną. Spazmatyczne jej ataki ustały nagle i przestała najzupełniej wtrącać się do kuchni i zmieniać służące. Kucharka Magdalena, gruba i tęga kobieta, dysponowała teraz obiady i zajmowała się gospodarstwem domowem. Helena weszła z nią w porozumienie i wyznaczyła jej pewną kwotę na utrzymanie całego domu. Kurz zalegał meble a firanki u okien ciemne były od brudu. Helena w swej czarnej, żałobnej sukni snuła się teraz po pokojach, nie odpowiadając mężowi, gdy ten starał się wywołać dawne nieporozumienia. Zdawała się ciągle błądzić daleko myślami a Magdalena uznała ją za osobę chorą na czarną melancholię.
O Bornie nawet myślała teraz Helena w dziwny sposób, jakby widziała go po za mglistą zasłoną. Tak silnie wszystkie jej władze skoncentrowały się w mózgu i w umyśle, że na serce nie pozostawało jej czasu.
— Ach, tak, on — myślała — gdyby był wolny, wtedy może...
Lecz po chwili kręciła głową.
— Nie, nie, jak Hohe, nigdy!
Nie mogła sobie przedstawić Borna, skradającego się na schadzkę, kłamiącego, oszukującego i ją i świat...
Przytem, jak dwa cienie, tak snuły się za Bornem postacie Heglowej i dziecka. Psuło to jej iluzyę. Przedstawiała sobie ich skromne mieszkanie, obiady, na które Heglowa zarabiała po części akuszeryą... Ogarniał ją nie wstręt, ale smutek. Nawet myślą nie może zaczepić się o jakąś piękną (według utartych pojęć) postać!
I świat realny, ten, który ją otaczał, nie wystarczał jej już więcej. Suknie, spacery, rozmowy