Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Biszkopcików — piszczało cienkim głosem.
Żabusia rzuciła całą paczkę na łóżko córki.
— Masz, śpij!
Zaczęła się ubierać spiesznie, szczebiocząc, opowiadając Helenie, jakie to dziwaczne plotki krążyły o jej nagłym odjeździe.
Zatrzymała się tuż przed Heleną i, zapinając lila atłasowy gorset, wyrzekła.
— Widzisz, moja droga, ty nie znasz sztuki życia, można robić dużo rzeczy, ale trzeba umieć zachowywać pozory...
Helena, zdumiona, otworzyła szeroko oczy.
Żabusia powtarzała zdania Hohego, przybierała jego głos, zaokrąglała usta.
Chciała jej coś powiedzieć, lecz nagle zaszumiało jej w głowie i jakiś ból targnął jej sercem.
Woń White Rose wypełniła cały pokój. Żabusia lała na chustkę te perfumy z dużego flakonu, zwilżała niemi ręce i brzeg sukni.
— Tak brzydko pachnie na ulicach w Warszawie w jesieni — prawda? — szczebiotała, jakby czując potrzebę usprawiedliwienia się.
Helena zbliżyła się do tualetki.
— Zmieniłaś perfumy — wyrzekła — dawniej używałaś werbeny.
— Tak — odparła Żabusia — biała róża jest o wiele dyskretniejsza, subtelniejsza i bardziej dystyngowana...
— Nie sądzę — odrzekła Helena.
Lecz Żabusia spojrzała jej bystro w oczy.
— Zdaje mi się, moja droga, że i ty przed kilku laty używałaś tych perfum...
Obie spojrzały sobie w oczy i przez chwilę wzrok ich płynął w ich źrenice, wśród kłębów woni różanej, słodkiej, kłamliwej.