Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ją, chwytając moralnie za kark i depcząc po tej głowie, którą nosiła z tak wielką dumą i przejęciem. W duszy jej wrzał gniew, jednak słodkim głosem proponowała składkę, urządzenie koncertu dla zamknięcia raz na zawsze „nieszczęśliwego, który się zmarnował“.
Żabusia, zachwycona, klaskała w ręce.
— Jakie pani ma dobre serce, jakie pani ma dobre serce!...
Hohe patrzył przez chwilę na tę białą, różową, dziecinną buzię blizko trzydziestoletniej kobiety, która miała w sobie czar i urok piętnastoletniego podlotka.
— Nie miałem jeszcze sposobności — wyrzekł, pochylając głowę — podziękować pani za pożyczenie nam swej zachwycającej córeczki... To prawdziwie anielska dziecina, a jaka pojętna, jaka inteligentna, ile w niej artyzmu, dziękuję, raz jeszcze dziękuję...
Jeszcze niżej głowę opuścił i dodał.
— Jestem Hohe!...
Żabusia zarumieniła się gwałtownie, kręciła palce i nareszcie parsknęła śmiechem.
Hohe zwrócił się ku Sosnowiczównie.
— I pani również jeszcze nie podziękowałem — wyrzekł, przewracając oczy — z bladego szkicu zdołałaś pani zrobić postać wypukłą i drgającą życiem...
Sosnowiczówna kilkakrotnie otworzyła usta, zanim wycedziła niedbale:
— Och, z prostego szkicu, przeciwnie znalazłam w roli baronowej silne psychologiczne pogłębienie...
— W każdym razie stworzyłaś pani arcydzieło!
— A pan je napisałeś...