Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przedstawiali dla oczu patrzących jedynie parę ludzi szykownych, dobrze ubranych, inteligentnych, nieposzlakowanie uczciwych, witających się wśród balowej wrzawy i w świetle płonących kinkietów.
Kto mógł przypuścić, że ten autor, tak correcte, z monoklem w ręku, trzymał przed kilku laty tę panią skalkowaną z żurnali z 30 roku, wpółnagą, w objęciach i wlewał w jej żyły żar namiętności i zmysłowych pragnień!
Hohe zbliżył się do Heleny i pochylił przed nią głowę.
Jeden z panów komitetowych wyciągnął rękę.
— Pan Hohe — wymówił, zaokrąglając usta.
Lecz Hohe przerwał mu z uśmiechem.
— Ja mam przyjemność znać panią Świeżawską. Byłem jej już raz prezentowany na scenie teatru Wielkiego, podczas, gdy olśniewała nas wszystkich, jako Prawda! Widzę, iż pozostałaś pani wierną swej dewizie, gdyż zawsze jesteś pani... prawdziwie olśniewającą...
Helena zacięła usta i nie mogła znaleźć słów odpowiedzi. Zęby jej dzwoniły, uderzając jeden o drugi. Oczy rozszerzyły się, jak w katalepsyi. Hohe spojrzał na nią i przeraził się, tak była bladą i zmienioną.
Nie odchodził jednak. Obejrzał się dokoła. Członkowie komitetu odstąpili o kilka kroków i usuwali z wielkiem przejęciem krzesła, które tańczące damy trenami swych sukien pościągały na środek sali.
Hohe, korzystając z tej chwili odosobnienia, pochylił się ku Helenie, i zatapiając w jej oczy swój wzrok powłóczysty, wyszeptał.
— Dziękuję za irysy, odgadłem, że pochodzą z rąk pani!...