Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przybierać pewne formy i zdecydowane linie. Helena z przestrachem spostrzegła, iż jeden z płatków łudząco przypomina trupią głowę. Drugi, trzeci to samo!... Cała wiązanka trupich głów z czarnemi plamami oczodołów, z przedzieloną jamą nosową... Szybko zsunęła z kolan bukiet... Zkąd jej to przyszło? Przy obiedzie mówiono, iż Sosnowiczówna miewa często halucyanacye i widuje kościotrupy na ścianach kamienic i na firankach swego łóżka.
Wiele osób obecnych zaczęło przyznawać się do podobnych objawów. Często, budząc się, ten i ów widział przed sobą jakieś potworne twarze, głowy bez kadłubów, to znów ptaki o ludzkich rysach.
Często zjawiały się w podobnych razach widma zmarłych, głowy topielców o wydętych policzkach i ustach pełnych mułu. Wszyscy nazywali te objawy halucynacyami, lecz Szerkowski parsknął śmiechem i wyrzekł — że halucynacyj niema, że to wyraz ukuty przez doktorów, że owe widma nie są widmami, ale rzeczywistością i że w chwili, gdy je dostrzegamy, widzimy, a w rzeczywistości, gdy się nam zdaje, że mamy wzrok doskonały, jesteśmy ślepi i rozbijamy się co chwila o podobne widma, planujące w przestrzeni. Tylko nie czujemy ich dotknięcia, bowiem i zmysł naszego dotyku jest w chwili życia gruby, ordynarny i niewykształcony. On sam, Szerkowski, w chwilach swych delirium tremens, widział całe światy piękne i potworne i ani na chwilę nie wątpi, iż je rzeczywiście widział.
Zapanowała głęboka cisza.
Każdy z tych zdrowych chorych rozważał w milczeniu swe widziadła i z grozą zastanawiał się mimowoli nad owem istnieniem tego, co doktor kazał mu uważać za igraszkę chorych nerwów.