Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z którego wyrastały nagle cielska gmachów, rozjaśnionych zaledwie u spodu bladym blaskiem latarni.
Helena z gorączki i chłodu drżała, tuląc się w fałdy długiej, jedwabnej rotundy.
— Zimno pani? — zapytał Hohe — cóż począć, taka nasza dola, nie mamy nawet dachu nad głową.
Przez plac przeciągała właśnie karetka, jedna z tych rzadkich okazów, zwłaszcza w chwili deszczu i słoty.
— I pomyśleć — ciągnął dalej Hohe — że moglibyśmy w tej chwili wsiąść do powozu i porozmawiać spokojnie... gdyby nie...
— Gdyby nie...
— Pani podejrzliwość... mogłabyś bowiem sądzić...
Lecz Helena nie pozwoliła mu dokończyć.
— Dorożka! — zawołała głośno — a gdy powóz podjechał z szumem, rozpryskując kołami błoto, otworzyła drzwiczki i, wsiadając, wyrzekła:
— Oto moja odpowiedź!
Lecz on nie wsiadał, stał wciąż na trotuarze pod parasolem i głową kiwał.
— Jak mnie to boli! — wyrzekł — jak mnie to boli widzieć tę pewność, z jaką pani do tej nory wskakujesz... jak mnie to boli!...
Wsiadł jednakże ostrożnie, aby nie zabłocić swych spodni, wysoko zagiętych po nad ciemną linię skarpetek.
Przedtem jednak oddał swój parasol dorożkarzowi, mówiąc doń z wielką słodyczą:
— Mój przyjacielu, weź na kozioł mój parasol, proszę cię!
Wsiadł, zamknął drzwiczki i zapytał:
— Gdzież jechać?