Strona:Gabriela Zapolska - Dwie.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z Hanką, niosącą na okrągłym półmisku kaszkę zapiekaną, która rozsypała się cała i czerniła się deszczem drobnych rodzynków. Starsza pani spąsowiała z gniewu.
— A to klempa!... — wyrzekła, marszcząc brwi — nawet z formy wyjąć nie umie...
Hanka postawiła półmisek, zabrała pustą butelkę od piwa i wróciwszy się ku drzwiom szła szybko, kołysząc się w fałdach perkalowej, granatowej spódnicy. Była to niewysoka dziewczyna, o mizernej i płaskiej twarzy i szeroko rozwiniętem ciele. Kąciki ust miała opuszczone i oczy podsiniałe. Policzki pokryte żółtemi plamami, które się rozlewały szeroko aż ku skroniom, z których włosy zczesane i zdarte, zlepione były pomadą i spięte z tyłu głowy zardzewiałemi olbrzymiemi szpilkami.
Starsza pani powiodła znów za nią wzrokiem badawczym, przenikliwym i gdy dziewczyna wyszła, zamykając drzwi za sobą, stara kobieta z wyrazem tryumfu pokiwała głową.
— Byłam tego pewna!... — wyrzekła uradowana — a mówiłam wam zawsze, że to ladaco ta dziewczyna. Niechcieliście mi wierzyć... teraz macie!
Furkowski siadał właśnie do stołu.
— Cóż się stało? — zapytał.
Teraz starsza pani odłożyła łyżkę, którą włożyć zamierzała w leguminę i spojrzała piorunującym wzrokiem na zięcia.
— To się stało, że panna Hanna skandalizuje nasz porządny dom, rozumiesz? Spojrzyj na nią uważnie a będziesz miał odpowiedź. Ja tego znieść pod moim dachem nie mogę! W tej chwili po obiedzie idę do kantoru. Gdy wrócę, każę Hance spakować manatki i niech idzie na cztery wiatry. Co za czasy!...