Strona:Gabriela Zapolska - Dwie.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Była główną osobą w domu, osią, koło której koncentrowały się wszystkie myśli, pragnienia, dążenia, czyny — matki, męża, sługi — gości. Powoli zaczęła tyranizować wszystkich, promieniejąc egoizmem zepsutego dziecka, które czuło się panem sytuacyi.
Siedząc tak w tej półciemnej salce jadalnej, zgarbiona i milcząca, mając przed sobą słoik musztardy i korniszonów, pod nogami poduszkę, na poręczy krzesła poduszkę, na kolanach szal — odczuwała wielkie zadowolenie psutej przez los istoty, która w jednej chwili może tyranizować innych, lub sformułować życzenie, nad którego wypełnieniem pracować będą ci, którzy dawniej mieli prawo żądać od niej posłuszeństwa i uległości.
Był to rodzaj odwetu na matce i mężu, którzy przedtem nadużywali jej słabego charakteru, zaniedbując ją, pogrążeni w ciągłej wzajemnej walce i drobiazgach powszedniego życia.
Kanarek, zawieszony u okna po za fałdami muślinowych i trochę sinawych firanek, zaświergotał nagle i radośnie.
Michasia syknęła i rękę szarpnęła.
— Stanisławie! wyrzuć to ptaszysko do kuchni! — odezwała się starsza pani — widzisz, że to Michasię denerwuje. Prosiłam cię, abyś tej klatki tu nie wieszał!
Furkowski powstał i podszedł do okna. Chwilę zajaśniała zielonawą linią jego wytarta kamlotowa marynarka. Zdjął klatkę i szedł do kuchni, bijąc ręką po prętach.
— A cyt!... a cyt!...
Kanarek, przerażony, zatrzepotał i ucichł.
We drzwiach spotkał się Furkowski