Strona:Gabriela Zapolska - Dobrana para.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Emil podskakuje na krześle, cylinder przekrzywia mu się na lewe ucho.
— Winni — woła, dławiąc się homarem — winni? skoro winni, to po to, aby płacić, brudasico jedna! Podaj śniadanie i nie pokazuj się bez wina... Wychodź!...
Wspaniałym gestem wskazał drzwi bonie. Gest ten widział w „Komedji francuskiej” i zapamiętał go sobie.
Teraz od czasu do czasu używał go, znajdując się niezrównanie wspaniałym i efektownym. Zwłaszcza w kantorze, gdzie pracuje pięć godzin i pobiera pensji miesięcznej sześćdziesiąt franków, chłopak, palący w piecu, zdaje się być gestem tym nawskroś zterroryzowany.
Bona wychodzi do kuchni, po chwili wraca, niosąc półmisek fasoli.
— Cóż to? — pyta Fanny — kosztując nożem potrawę.
Lecz sługa nie odpowiada, tylko stawia na stole salaterkę, pełną potrawki z królika.
— A teraz po wino! — woła Emil — rozkładając na kolanach wykrochmaloną płachtę, która ma wszelkie podobieństwo do prześcieradła, obrusa, ale nigdy do serwety stołowej.
I śmiejąc się, dodaje:
A la bonne franquette!
Refrain kawiarnianej piosenki rozlega się wśród ścian małego pokoiku.
Fanny, nachmurzona na widok fasoli, rozjaśnia swą twarz, a nawet bona, podrygując, wychodzi na poszukiwanie wina.
Bez tymczasem wydaje duszącą woń, a Emil, oczekując na petit rouge, zakrapia się koniakiem.

(Dalszy ciąg nastąpi.)