Strona:Gabriela Zapolska - Dobrana para.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z otwartego bufetu dolatywał zapach Roquefortu, sardynek i homara.
Fanny zatrzymała się koło pianina, stojącego obok bufetu i machinalnie po klawiszach przebierać zaczęła. Nie umiała grać, ale lubiła stukać palcami po klawiszach. Dlatego wzięła na kredyt pianino i ustawiła je w salce jadalnej.
Skoro tylko znajdzie nauczyciela, który zechce udzielać jej lekcyj z miesięczną wypłatą, zacznie się uczyć.
To już ułożone.
Bona tymczasem z hałasem ustawia szklanki do wina i kieliszeczki likierowe. Na jej zasmolonej twarzy widać brak dobrego humoru i abnegację czystości.
— Nie ma wina — odzywa się wreszcie, przeglądając do światła pustą butelkę.
— Trzeba wziąć dwa litry — odpowiada Fanny — nie przestając stukać po klawiszach.
Bona wzrusza ramionami.
— Nie dadzą!
— „Fichtre” — brzmi odpowiedź.
Bona wychodzi, trzaskając drzwiami.
Fanny uśmiecha się z zadowoleniem.
— Nie dadzą!... hm, tak! zapewne — łatwo to powiedzieć, ale nie łatwo wykonać. Fanny wie, że fournisseurs to naród zuchwały, ale mimo to, tak odrazu nie odmawiają kredytu. Wreszcie, Fanny ma trochę pieniędzy, wczoraj przysłano jej przedostatnią ratę należnego jej po ojcu działu spadkowego, ale trudno zapłacić długi, skoro się ma setki innych wydatków na głowie.
A smocking dla Emila, a kapelusz demi sezonowy dla niej, a laska męża, dana do wygrawerowania, a zadatek na dwa wiosenne kostjumy u Redferna.
Gdzież tu myśleć o piekarzu, rzeźnika, meblarzu i