Strona:Gabriela Zapolska - Buciki Maryni.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecz śmiech jego brzmiał smutnie w tym chłodnawym, pustym pokoju, w którym nieliczne sprzęty ginęły wśród zalegających przestrzeń cieni.
— Zapal świeczkę! — prosiło dziecko.
Zawiejski podniósł się z ziemi i szukał po ciemku zapałek.
Dziecko tymczasem wylazło z kącika i stało na środku pokoju, czekając na światło.
Wreszcie błysnęła zapałka i za chwilę mała lampka, pokryta zieloną umbrelką, zajaśniała na stole zarzuconym drobnemi ćwiartkami zapisanego papieru.
Dziecko zmrużyło oczki i przysunęło się do stołu; wyciągnęło rączki w stronę papieru…
— Daj! — prosiło.
Mężczyzna zebrał leżące ćwiartki z pośpiechem.
— Nie można, Maryniu, nie można… za te papierki tatuś kupi Maryni buciki..,
— Tupty?
— Tak!
Dziewczynka odsunęła się trochę od stołu, patrząc z pewnym odcieniem szacunku na ćwiartki papieru.
Mały jej umysł pracował… wiedziała, że wszystko kupuje się za pieniądze, a pieniądze redukowały się w jej małej główce do wyrazu: „trzy“…
Zasmolony paluszek wyciągnął się znów w stronę manuskryptu.
— Trzy?… — zapytała przechylając główkę.
— Nie — odparł ojciec z uśmiechem — jeszcze nie trzy, ale za to będą pieniążki i buciki dla Maryni.
Malutka spojrzała na swe nóżki, na których ledwie trzymały się resztki pantofli.
— Tupty? — zapytała raz jeszcze.