Strona:Gabriela Zapolska - Buciki Maryni.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kuje się dla pisma, które jest prenumerowane przez… rodziny.
Co wieczór więc powracał Zawiejski ze swoim manuskryptem w kieszeni, i co wieczór słyszał cichy, drżący głosik Maryni, odzywającej się z kącika:
— Tatusiu! Marynia chce hajti!
Na co on coraz ciszej i z mniejszą pewnością siebie odpowiadał:
— Pójdziesz, dzidzi, pójdziesz…
— A tupty?…
— Będą, dzidzi, będą…
Wreszcie po długich wędrówkach odnalazł redakcję, która przyjęła z całą radością manuskrypt. Była to redakcja tygodnika, który jak piłka z rąk do rąk rozmaitych wydawców przelatywał. Kto tylko miał pięć guldenów w kieszeni, mógł śmiało pretendować o tytuł naczelnego redaktora i właściciela pisma. Co parę miesięcy pojawiał się jakiś numer okazowy z litanją podpisaną nazwiskiem i imieniem nowego redaktora, poczem wszystko milkło i przechodziło w stan odrętwienia.
Lecz obszarpany i brudny pokoik, stanowiący gniazdo redakcji, wrzał zawsze życiem… od czasu do czasu pomiędzy gromadę dekadentów wpadał ktoś obdarzony firmą i nazwiskiem, a złudzony obietnicami nowego redaktora.
Zawiejski znużony i zniechęcony do najwyższego stopnia, przywlókł się w godzinach popołudniowych pod drzwi redakcji, nie żywiąc wszakże wcale dobrej nadziei.
Ta bezustanna włóczęga wyczerpała jego siły i złamała jego duszę; szedł, bo czuł, że iść powinien, lecz stanąwszy w obec redaktora, nie mógł zdobyć się na powtórzenie swej zwykłej formułki:
— Przyniosłem rękopism…