Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Blanszetta.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A no!... później, macocha mściła się na mnie za to, że p. Maurel wolał mnie, niż Filipinę. Pozwolili mi wziąć pierścionek, to prawda, ale tyle też było mego narzeczeństwa. Nigdy nie pozwolili mi pomówić z narzeczonym, choćby dwa słowa. Do ogrodu wysyłali za mną albo Filipinę albo młodsze dzieci. Gdy raz jeden pan Maurel pocałował mnie w rękę, ojciec nagadał mu głupstw, a ja płakałam rzewnemi łzami. Przy stole nigdy nie siedzieliśmy razem. Zawsze pomiędzy mną a nim była Filipina. Gdy po obiedzie grali w karty, mnie wyłączali od gry, a ja musiałam szorować naczynia albo podłogę, gdy moje siostry grały z moim narzeczonym, albo spacerowały z nim po ulicy. Macocha mi zabrała jersey i czarną spódnicę umyślnie, ażebym gorzej się prezentowała i wyglądała jak sługa. Mój narzeczony nie mówił nic, ale widziałam, że chętniej bawił się z Filipiną, która miała aż dwie suknie ze stanikami, niż ze mną. Ja też się chowałam do kuchni, bo mi było wstyd moich barchanowych kaftanów. Nareszcie p. Maurel zaczął pytać się o ślub, naznaczać dzień. Ojciec radził się macochy, a ta dnia nie chciała naznaczyć. Ja wiedziałam czemu. Potrzebna im jeszcze byłam na jesień, bo nikt tak nie umiał wrzosów o północy wydobywać z ziemi, jak ja, i ustawiać na wozie. Teraz bardzo często p. Maurel jeździł nocą na targ do Paryża i odwoził wrzosy naszym koniem. Zawsze jeździła z nim... Filipina.
— Filipina?
— Tak, macocha tak kazała. Wie pani, ja jestem bardzo łagodna dziewczyna. Ale jak widziałam, że oni zapalili latarnie, potem wsiedli na wóz oboje, i hue!... dia!... pojechali ciemną nocą, a ja sama zostałam koło parkanu i oni się nawet za mną nie obejrzeli, to już mnie gniew zbierał i łzy mi do oczu płynęły. Później całą noc nie spałam, aż Filipina wróciła rano. Gdy ją zobaczyłam, byłam spokojniejsza. I tak to trwało całą jesień, bo pod Magdaleną potrzeba dużo wtedy wrzosów. Wszyscy je na groby dla swoich umarłych kupują. To już taka moda. Wreszcie przeszła jesień, nastała zima. Pan Maurel prosi znów, żeby ślub przyśpieszyć. Wymówił miejsce u pana Duvasta, wynajął ogród i mieliśmy się na wiosnę już wziąć na swojem do pracy. Po mojej biednej matce zostało mi dwieście franków, ale kiedy ojciec dom stawiał, to ja mu te pieniądze pożyczyłam. Miałam więc odebrać te dwieście franków i dostać sypialny pokój z firankami i zegarem, który mi się po matce także należał. Ale macocha ciągle zwlekała, pan Maurel kupił sobie narzędzia i, nie mając gdzie schować, przyniósł je do nas. Ojciec zamknął je w komórce. Mnie to niemile tknęło, ale