Blanszetta co chwila obcierała pot z czoła, który świeżemi, lśniącemi jak srebro kroplami znaczył się na jej skroniach i brodzie. Ciemne blond włosy, skręcone wysoko, zmoczone się zdawały w tym pocie i jakby skąpane. Twarz cała dziewczyny różowa, młoda, jasna, przecięta linją ciemnych brwi, siwych oczu i purpurowych ust wilgotniała co chwila, jakby cały strumień srebrny i czysty bił w nią nieprzerwanym prądem. Cienia nie było ani śladu. Karłowate gruszki lasem równym sterczały wśród zagonów kapusty, co czerwonemi i zielonemi bukietami do ziemi przypadła, okolona koronką delikatnych szparagów. Po murze białym czepiały się jabłonki, dziwacznie śmieszne, jakby sparaliżowane. Tu i owdzie winograd figlarnie zakręcał swoje zielone włosy. Z sąsiedniej willi, po za murem sterczały duże orzechy, ostry, wyraźny zapach w przestrzeń rzucając. W oddali lipy, bukietem olbrzymim, tajemniczym, znaczyły się, mając u stóp basen, przy którym migotały kadłuby przewróconych polewaczek.
W oddali, już koło domu, przywiązana do budy suka ujadała żałośnie.
Blanszetta przestała kopać i oparła się na rękojeści rydla.
— Pani pewnie dziś przeze mnie spać nie mogła? — zapytała mnie z uśmiechem.
— Dlaczego?
— Bo całą noc byłam chora i chodziłam po swoim pokoju. Pani nie słyszała?
— Nie!... a cóż ci było?
— Ot... nic! zwyczajnie, zmartwienie.
Wzruszyła ramionami i splunąwszy w dłonie za rydel chwyciła.
— Zmartwienie! — powtórzyła raz jeszcze.
Usiadłam na składanem krzesełku tuż obok całej masy kamieni.
— Jakież ty masz zmartwienie?
Blanszetta spojrzała na mnie uważnie i nagle łzy jej zamigotały w źrenicach.
— Sercowe! — odpowiedziała z prostotą.
— Kochasz się?
— Naturalnie!...
— W kim?
— O!... to cała historja!
Porzuciła rydel i z trudnością wydostała się z masy gruzów i ziemi.
Gdy tak szła ku mnie w tem dziwnem świetle nastającego wieczora, wydała mi się doskonale piękną w swej wielkiej czerstwości i silnym rozwoju ciała. Miała wielki wdzięk młodej dziewczyny, wyrosłej bez gorsetu na świeżem powietrzu, wśród wschodzących roślin, z piersiami pysznie uformowanemi, z okrągłą szyją zdrowej i krwistej blondynki.
Usiadła na ziemi, tuż obok mnie, wyciągając nogi.
Strona:Gabriela Zapolska - Blanszetta.djvu/2
Wygląd
Ta strona została skorygowana.