Strona:Gabriela Zapolska - Blanszetta.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
BLANSZETTA.

La bonté c’est notre vie.
Verlaine.

Do zachodu szło słońce całe złoto-czerwone, z szafirową obwódką, nie zupełnie okrągłe, prawie spłaszczone leciuchno, zmęczone i spokojne.
W głębi ogrodu pod murem białym, pokrytym czerwoną linijką daszku, Blanszetta kopała ziemię, zanurzając głęboko rydel, wyrzucając stosy kamiuszczków drobnych, ciemnych, przeciętych niekiedy błyszczącym krzemykiem, kruszyną szkła albo ceglastą masą oderwanej grudki. Dziewczyna śpieszyła się, cała czerwona, z postronkami żył nabiegłemi na rękach. Barchanową, niebieską spódnicę, zbitą w ciężkie fałdy, podniosła i zapięła z tyłu szpilką podwójną, wyjętą z włosów i sztucznie skręconą. Z pod tej spódnicy wysuwała się druga, czarna, kamlotowa, pocerowana, połatana i obszyta listwą z rudego jedwabiu. Nogi Blanszetty tonęły prawie w ziemi. Widać jednak było niebieskie pończochy, opinające grube łydki, i zaczątek skórkowych, sznurowanych bucików. Resztę ogarnęła ziemia, ciemna, sucha, niezdrowa ziemia okolic paryskich, które są tylko przedłużeniem przedmieść, hen... daleko, aż za fortyfikacje.