Strona:Gabriela Zapolska - Biały Jan.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rem cmentarza. Zwłaszcza matka! Ta wryła mu się dobrze w pamięć swoją zżółkłą, smutną twarzą zmęczonej życiem kobiety, która w konwulsyach epilepsyi wydała na świat dwie istoty, za życia umarłe, dwa cienie, od których duch odbiegł i błąkał się niezwiązany silnie z powłoką cielesną. Matka ta, jak każda matka, kochała ten swój płód smutny i nędzny, i póki ona żyła, Jan siedział dniem i nocą koło ogniska, płonącego pod okapem olbrzymiego komina, zajmującego połowę izby, stanowiącej całe wnętrze domku, przylepionego do ściany olbrzymiego, granitowego bloku. Gdy matka zastygła na swem śmiertelnem łożu, Jan poszedł do lasu, na łąki, pomiędzy drzewa, grzać się w ognisku słonecznych promieni, i tylko co dni kilka zjawiał się na progu jakiego domowstwa, i tam stojąc, oczyma, wyrazem ust dziecinnie skrzywionych prosił o trochę pożywienia. Dawano mu chętnie, często rzucono i odzież, koszulę białą i spodnie płócienne. Jan w strumieniach prał swe stroje o świcie, gdy las cały budził się ze snu, i małe zajączki, pod liśćmi paproci śpiące, przecierały senne oczka. I — nagi, cały lśniący od pereł wody, z koroną swych białych włosów, rozrzuconych na szerokich ramionach, Jan Biały drapał się na wierzchołki najwyższych drzew i tam rozwieszał swe płótnianki, które szybko wiatr i promień słońca bielił i suszył.
W zimie Biały Jan tułał się od domu do domu, i pozwalano mu siedzieć koło ogniska, grzać bose nogi i kołysać dzieci. Był cichy, łagodny i spokojny, tylko kiedy niekiedy wzdychał ciężko, przeciągle — i ręką po czole przesuwał. Dawano mu wtedy okruchy naleśników, które stosami walały się po kątach izby. Lecz Jan jadł mało — i zima sprawiała mu wiele cierpienia i tęsknoty. Pragnął zieleni, słońca, wrzosów, łąk i lasu. Tam żył, tam oddychał, tam mu szron osypał głowę siwizną