Strona:Gabriela Zapolska - Biały Jan.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skiem. Nawet latarka u stóp krzyża dogorywała, szarpiąc się niekiedy, jak postrzelone ptaszę. Cmentarz zaczynał tonąć w cieniu, i gromadki ludzi milczące opuszczały mogiły, i przełażąc kamienne ogrodzenie, szły ku wsiom, otaczającym kościołek. Dzwon umilkł, i zbliżała się teraz północ ciemna i czarna, bez promienia światła, tajemnicza i ponura. Na grobie, należącym do Genowefy Bidon zgasły wszystkie kaganki, to samo i na grobach sąsiednich.
Powoli cmentarz opróżnił się zupełnie. Ciemnica zaległa dokoła, słychać tylko było szelest spadających liści. Na dole, u stóp góry, na której wznosił się kościołek, Saint-Herbette układało się do snu, i u okienkach domów światła kolejno gasły.