Strona:Gabriela Zapolska - Biały Jan.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Uderzenia te następowały po sobie powolne i jęczące. Zdawało się, że dzwon płacze w tę noc jesienną, ciemną i nierozjaśnioną tarczą księżyca. Pod mogiłami trupy rozpadały się w prochy. Pochyleni nad nimi żyjący, w nieruchomości swojej zagadkowej i smutnej, zdawali się być posągami, stojącymi na straży tej tajemnicy przedwiecznej.
A dzwon jęczał wciąż smutnym akordem, płosząc niotoperze, które zaczynały wirować teraz pomiędzy gałęziami drzew, tuż ponad krzyżem z granitu.

..........

Pod murem klęczał Jan Biały, tuż koło mogiły swych rodziców. Wysypał na zeschłą trawę kilkanaście robaczków, zebranych tak mozolnie z krzaków przydrożnych, i czekał.
Lecz robaczki szare były, i żaden z nich nie zaświecił iskierką swej szaty królewskiej. Obok paliły się sztuczne światełka lampek, i te żółte, cuchnące, sztuczne ogniki gasiły i tłumiły niebieski i przeczysty blask świetlanych owadów.
Na grobie, należącym do Genowefy Bidon, w trzech kagankach glinianych syczały czarne knoty, i wiatr ku mogile rodziców Jana przynosił kłęby cuchnącego dymu i smugi żółtego światła. Waryat zrozpaczony załamał ręce, pokrwawione i podarte o ciernie i głogi. Stanowczo robaczki nie chciały zabłysnąć w otoczeniu tych syczących i sztucznych płomieni...
A przecież tam, wśród liści paproci i spalonych już wrzosów, świeciły jasno, jak gwiazdy na niebie...

..........

Lecz powoli w lampkach brakło już oleju, i zaczynały gasnąć jedna po drugiej, ze swędem i trza-