Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na miejskim cmentarzu śpią cicho setki zmarłych; śnieg pokrył mogiły białym całunem i otulił nim czarne lub lśniące trumny. Białe anioły stoją na kamiennych płytach, wznosząc ku niebu wysmukłe skrzydła — stoją poważne i ciche, z pieczęcią tajemnicy na marmurowych ustach. Strzegą mogił i nagrobków, przykute do swych podstaw, milcząc jak sfinksy skrzydlate. Gdzieniegdzie między nagiemi gałązkami drzew błyszczy krzyż metalowy, lub mienią się paciorki sztucznéj równianki. Gałęzie, ogołocone z liścia, rozsnuły ciemną koronkę naokoło krzyżów i białych aniołów, u góry czarny lazur nieba zasiany milionami świateł, równie milczących i tajemniczych, jak setki mogił, owiniętych śniegiem.
Jakże tam cicho i spokojnie w tém królestwie zmarłych!...
Ileż tam głów znużonych śpi snem nieprzespanym, wspominając przebyte troski i udręczenia życia! Ileż tam ust zastygłych z bolesną skargą lub jękiem, milczy teraz w sennéj zadumie, drżąc z trwogi, by im kto znów nie kazał cierpiéć!...
Ileż tu nadziei, miłości lub nienawiści znikło ze świata w tych ciemnych, zimnych otchłaniach i poszło na sen wieczny!...
Nie zbudzą się już więcéj — nie mogą ani kochać, ani nienawidziéć. Błyszczące krzyże i biali aniołowie strzegą grobów i nie pozwolą powrócić temu, kto raz poszedł w dal tak ciemną...
Umarli nie powracają...
Gdyby jednak z tém ostatniém tchnieniem, jakie rozdziera pierś konającego, uleciéć mogło i wspomnienie o nim, tęsknota, żałoba trawiąca pozostałą kochającą istotę, to biedna wdowa nie przyszłaby w zimną noc