Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że nie płaczę, ale siedzę cicha i skarżę się, że mi zimno. Ubrano mnie ciepło, ale mnie nie rozgrzano. Dawno to było, bardzo dawno, a mimo to chwila ta stanęła przede mną z całą dokładnością. Malutką dzieciną bolało mnie serce za ulubioną stłuczoną lalką — dziś życie moje stargane leży u stóp moich, a ja stoję tak samo nieruchoma, zimna, zlodowaciała.
Nad głową brak mi osłony; czuję, jakbym była sama na jakimś wielkim cmentarzu i widziała dokoła nagie, opuszczone mogiły. Wiatr tylko jęczy smutną skargę i opowiada jakieś sieroce dzieje. Wielka palma, rozsuwająca swe ciemne liście, skłania je ku ziemi — smutna, zniechęcona.
On mówi, mówi ciągle. Głos jego przenika moję duszę — nakoniec milknie — wyczerpał cały potok żalów i wymówek, ale ja powtarzam sobie każde jego słowo, każde zdanie. Nie zapomniałam, nie zapomnę nigdy!
Jedna błyskawiczna chwila starczyła na to, aby złamać mi przyszłość na zawsze i rzucić mnie w przepaść smutku i niedoli.
A śniłam tak pięknie! Roiłam sny jasne, świetlane!...
Dlaczego pozostaliśmy sami!?