Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przedmioty, dając im smutną, żałobną postawę. Przed chwilą ciche i miłe gniazdko zdało mi się teraz lodową pustynią.
Zimno mi było.
Wziął mnie dla posagu! Rzucił mi w oczy całą prawdę z brutalnością bezwzględną!
Ale prawda, po cóż miał się krępować. Wszak byliśmy... nakoniec sami! Dlaczego nie powiedział tego wczoraj, gdy mogłam być jeszcze wolną, gdy nie byliśmy skuci nierozerwalnym łańcuchem przysięgi!...
Zamało, zamało pieniędzy! O, chciałabym w téj chwili posiąść wszystkie skarby ziemi i morza, aby przerwać ten potok słów bezlitośnych, raniących jak ostrze sztyletu biedną duszę moję.
Napróżno... on mówi, mówi ciągle, skarży się, że mu dano połowę sumy, resztę obiecując po śmierci!...
Oczy moje pozostały suche... nie płaczę... boli mnie tylko serce i zimno mi bardzo! W chwili zgonu nie będzie mi zimniéj, ręka śmierci nie wyrówna chłodem tym słowom dźwięczącym wśród ciszy wieczornéj. Już raz bolało mnie tak serce. O, tak! Przypominam sobie dokładnie. Było to już dawno, bardzo dawno — pewnego słonecznego poranku, gdy w różowéj sukience siedziałam na dywanie otoczona zabawkami. U nóg mych leżała potłuczona lalka. Kochałam tę lalkę, była ona dla mnie wszystkiém, moją pieszczotą.
Ta rumiana buzia i błękitne oczy nie odstępowały mnie ani na chwilę. Mówiłam z nią, śmiałam się, płakałam przy niéj — słowem, miałam w niéj świat cały. Stłuczono ją; wiedziałam, że już jéj nie zobaczę... nie zasnę wsparta o jéj lniane włosy! Mogłam dostać inną, piękniejszą, większą — ale nigdy tę samą. Dziwiono się,