Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spędzić mam życie całe, uśmiecham się mimowoli. W tym ciepłym kąciku, pełnym woni i kwiatów, złożyć głowę na piersi ukochanego, wyspowiadać się i słuchać nawzajem jego spowiedzi — jakież to będą piękne, czarowne chwile.
Kocham go, kocham całą potęgą dziewczęcego uczucia, tak czystego jak kwiaty lilii — tak rzewnego, jak modlitwa dziecięcia! Zdaje mi się, że w sercu mojém imię jego wyryło się ognistemi zgłoskami i że nic tego imienia zmazać nie potrafi.
Nie znałam namiętności, nie pragnęłam rozkosznych pocałunków, chciałam mu być tylko aniołem stróżem, jaśniejszą dolą, osłodą w cierpieniu... I pragnę widziéć go nieszczęśliwego, zgnębionego troską życia, aby objąć go kochającém ramieniem i szeptać mu słowa pociechy.
Co on mi powie, gdy będziemy sami? Jak melodyjnie będzie brzmiał głos jego wśród téj wieczornéj ciszy! Drżę na tę myśl, płonę cała, kryjąc twarz w moję ślubną zasłonę. Zdaje mi się, że słyszę ten głos kochany, rozumiem szept miłosny... Kocham go! Kocham i pragnę pozostać wierną téj miłości!... Jedno z nas musi wpierw umrzéć, jedno musi odejść w dal ciemną i pozostawić drugie spłakane i smutne. Wolę odejść pierwsza, gdyż żyć bez niego byłoby dla mnie niepodobieństwem. Mimo to będę nad nim czuwać i za grobem.
Gdy stanę przed Bogiem, będę Go prosiła, aby mi dozwolił zejść powtórnie na ziemię i być przy nim dniem i nocą — niewidzialną dla niego i dla wszystkich ludzi. Białym duchem spłynę do niego z promieniem gwiazdy wieczornéj, stanę przy jego łożu, by oddalać sny przykre.