Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ra panna, która mnie wychowywała. Jéj niebieskie oczy, czerwone od płaczu i bezsennych nocy, patrzyły na mnie z taką łagodną miłością! Kochałyśmy się bardzo. Dziś biedna ciotka moja śpi pod zimną mogiłą. Nie wiem dlaczego wspomnienie jéj obudziło się we mnie tego wieczoru i razem z wonią róż upajało i męczyło mój umysł. To pewna, że widziałam ją przed sobą, w ciemnéj wązkiéj sukience, podającą mi wielką woskową lalkę. Lalka ta upadła i stłukła się na drobne kawałki. Nie płakałam wszakże, chociaż była to moja ulubienica. Siedziałam na ziemi, patrząc na leżące kawałki, na korpus bez głowy, a uczucie niewypowiedzianéj boleści ścisnęło mi serce. Nie doznawałam nigdy podobnego uczucia przedtém, ani potém. Kiedy spotykały mnie w życiu przykrości, płakałam i łzy sprawiały mi ulgę. Wtedy jednak oczy moje były suche, tylko wewnątrz doświadczyłam dziwnéj boleści i nieokreślonego smutku.
Pocóż jednak to całe dziecinne zdarzenie zasmuca mnie w téj chwili? Dlaczego ta zepsuta lalka staje przed memi oczyma i uparcie narzuca się ze swém wspomnieniem? Wszakże to tak dawno, tyle lat, tyle wiosen minęło!...
Otwieram oczy i uspakajam się zupełnie. Róże śmieją się do mnie, kryjąc swe różowe i białe korony w półcieniu, ściany wybite ponsową materyą połyskują złotemi nitkami, a nizkie wygodne fotele wyciągają ku mnie swe gościnne ramiona.
Ja wszakże stoję i nie śmiem usiąść, nie chcę obejmować rządów w mém państwie. Za chwilę zostaniemy sami i on wskaże miejsce, które mam odtąd zajmować u kominka. Na samą myśl, że tu, pod tym dachem