Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

robotnicy ku nieszczęśliwemu. Niestety! Wszelka pomoc okazała się zbyteczną.
Spadając z dwupiętrowéj wysokości, młody murarz roztrzaskał sobie czaszkę i nie spojrzał więcéj na swą narzeczoną. Dusza jego uleciała razem z tym pierwszym pocałunkiem, który był zarazem ostatnim. Trupa odwieziono do kostnicy, a po zmarłym została tylko kałuża krwi i rozpaczająca dziewczyna. Gdy ciało narzeczonego zabierano z bruku, stała cicho, bez łez, bez słowa skargi na ustach. Nie umiała sobie zdać sprawy z tego, co ją spotkało. Wśród nieznanéj dla niéj dotąd rozkoszy pocałunku, usta Pawła oderwały się nagle od téj twarzy i postać ukochanego znikła w przestrzeni. Krzyknęła wtedy boleśnie, bo zdawało się biednéj dziewczynie, że ktoś w jéj serce wepchnął nóż ostry i zadał jéj ranę głęboką.
Gdy zbiegła ze wschodów i ujrzała trupa Pawła, krwią oblanego, zdruzgotanego do niepoznania, stanęła jak wryta i stała tak długo, długo bardzo.
Gdy ocknęła się z tego odrętwienia i spojrzała dokoła siebie, robotnicy pracowali znowu, a inny murarz zajął na rusztowaniu miejsce Pawła. Wszyscy byli smutni i przygnębieni tym wypadkiem.
Dziwiono się ogólnie, że tak zręczny chłopiec spadł z góry i komentowano wypadek ten w rozmaity sposób.
Marysia odeszła parę kroków i usiadła pod parkanem, tam, gdzie zwykle siadała z Pawłem w godzinach odpoczynku. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Mało kto wiedział o stosunku, jaki łączył wyrobnicę z zabitym robotnikiem. Pozostawiono ją więc w spo-