Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak do sennego widziadła. Wtedy postać dziewczyny wyprostowała się, jak pod wpływem iskry elektrycznéj, a rumieniec wstydu oblał okrągłą twarzyczkę; — ręka z gałązką opadła... Marysia stała zdrętwiała, przykuta do miejsca, bez ruchu, bez oddechu niemal. Czerwone światełka migały przed jéj oczyma, krew zdawała się tryskać szkarłatną purpurą z całéj jéj twarzy. Paweł wstał wolno i chwilę jeszcze patrzał na zawstydzoną. Stała przed nim cała posypana czerwonawym pyłem, z swym brudnym kaftanikiem i głową pokrytą podartą chusteczką. W jednéj ręce cisnęła gałązkę, drugą zasłaniała sobie oczy — tym wdzięcznym charakterystycznym ruchem, jaki mają wiejskie zawstydzone dziewczęta. Była to przecież brzydka istota, mimo swéj młodości, ale ten wstyd dziecinny miał tyle nowego uroku dla Pawła, obracającego się do téj chwili w kole najbrudniejszych i najbardziéj moralnie upadłych istot, że wyciągnął ku niéj spracowaną rękę, a odejmując dłoń jéj od oczów zapytał:
— Jak ci na imię, dobra dziewczyno?
Marysia milczała długą chwilę. Nakoniec podniosła głowę, a ruchem tym mimowoli zrzuciła z włosów podartą chuścinę. Patrzała na Pawła czas jakiś, a oczy tych dwojga ludzi zrozumiały się prędko. Powoli szare źrenice dziewczyny pokryła mgła wilgotna i dwoje łez, jak perły, stoczyły się po twarzy. Zbytek szczęścia tamował jéj słowa, a oczy napełniał łzami.
— Odprowadzę cię dziś do domu — wyszeptał murarz — czując, że i jego ogarnęło jakieś dziwne, dziecinne rozrzewnienie. Odprowadzę cię... pozwolisz?
Pytał ją, czy pozwoli! On, który do téj chwili ścigał zuchwale dziewczęta i zaczepiał na ulicy pokojówki