Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

które ją ogarniało. Otworzyła drzwi i wsunęła się do pokoju.
Nie było nikogo.
Dokoła cicho, pusto, ciemno.
Stała tak tuż przy progu i zaczęła... czekać.
Na niebie zaiskrzyły się miliardy gwiazd i świeciły przez otwarte okno. Małaszka mimowoli skierowała wzrok swój ku tym drżącym dyamentom i patrzyła długo, długo bardzo. Na poblizkim zegarze biły kwadranse, godziny i półgodziny — czas leciał na skrzydłach nocy, ona czekała ciągle, stojąc u progu i wpatrując się w gwiazdy.
Powoli jakiś smutek, jakieś zniechęcenie ogarniać ją poczęło. Doznała tego samego uczucia, jakie ściskało jéj serce, gdy zimowego ranka szereg czarnych karet przesuwał się zwolna przed jéj chatą i znikał na zakręcie drogi.
Ten bunt, jaki zadawała swemu sercu, pragnąc zmusić hrabiego do ukorzenia się przed jéj próżnością i pychą, mścił się na niéj w okropny sposób.
W téj chwili nie była istotą, pożądającą hrabiego dla cienkiego surduta i woni Jockey-clubu, była przedewszystkiém kobietą, która kochała, nie zdając sobie już dokładnie sprawy ze swoich czynności. To, co brała li-tylko za chęć nasycenia swéj dumy, miało głębszą podstawę. Chciałaby zniknąć teraz w jednym uścisku, w jednéj minucie zadowolnić to, czego brakło jéj życiu całemu!
A teraz w głębi swéj duszy uczuła dziwne ciśnienie wewnątrz, bezbrzeżny smutek.
Czekała, a on nie przychodził. Zapomniał, a może miał inną, milszą schadzkę i jaką wielką, uczoną damę.