Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nic złego — siedział w swéj chacie przy pustéj kołysce, lub prał i suszył czyste podarte pieluszki.
Gdy mu dziecię zabierano i wieziono na cmentarz, oddał je bez oporu — w jego przekonaniu Stepanek żył ciągle, — widział go, pieścił, kołysał, mówił doń i uspokajał.
Dziecię to było dla niego widzialném — imienia matki nie wymówił wszakże nigdy.
Zdawało się, że o niéj zapomniał zupełnie.
Ludzie z początku bali się i uciekali przed nim.
Widząc wszakże, że jest równie spokojnym jak dawniéj, przywykli i oswoili się z jego stanem. Często pytano go o zdrowie dziecka, na co odpowiadał zwykle pomyślnie i z uprzejmością wielką. Gospodarstwem zajmował się jako tako, a zresztą potrzebował teraz bardzo mało. Nikt nie wiedział, czém żyje i co robi. Zapuścił brodę i długie włosy. Wzrok miał błędny i jakby zamglony. Chodził wolno i trzymał się bardzo pochyło. Czasem tarł ręką czoło, jakby pragnąc coś sobie przypomniéć. Stawał i zamyślał się. Potém zrywał się i szedł do chaty kołysać próżną kołyskę. Całe noce spędzał chodząc po izbie i nosząc na ręku fikcyjne dziecko. Nad ranem padał na ziemię znużony i zasypiał snem twardym, kamiennym.
Dlaczego się zeń budził? czy nie lepiéj stokroć byłoby, gdyby to ciało pozostało nieruchome i senne na wieki?


∗                    ∗