Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mleko szkodziło dziecku: podawano mu je zimne, nie rozpuszczone wodą — z dniem każdym chłopiec chudł i mizerniał. Krzyczał po całych dniach i nocach. Julek zamiast przywołać którakolwiek z sąsiadek, niepojętym uporem wiedziony, zamykał chatę przed życzliwymi. Radby skryć się z swą hańbą pod ziemię — wstydził się swego opuszczenia i zdrady żony. Bał się litości i ubolewań ogółu. Wiedział, że dziecko niknie i ucieka mu z chaty daleko, ale sam przed sobą taił straszną prawdę.
Teraz, gdy ten mały był jego światem całym, nie chciał przypuścić, aby Bóg odebrał mu to dziecię w takiéj chwili. Ale Stepanek z każdym słońca wschodem stawał się bledszy i leżał jak figurka woskowa w swojéj plecionéj kołysce. Gdy ojciec pochylał się nad nim, szukając jego spojrzenia, dziecię zachowywało się martwo, jakby jakiś cień padł na jego oczy. Na drobnéj, znędzniałéj twarzyczce, zarysowywał się zwolna wyraz właściwy tylko konającym — anioł śmierci zwolna rozsuwał swą zasłonę nad opuszczoném dziecięciem. Nie umiano w téj chacie ocenić szczęścia, jakie Bóg zesłał w postaci téj małéj dzieciny — odchodziło więc w nieznananą dal, poskarżyć się aniołom skrzydlatym.
I odeszło w noc letnią, ciepłą, taką samą w jaką przyszło na ten świat boży. Rok istniało na świecie i przeżyło wiele nędzy, głodu i braku. Zasnęło cicho, spokojnie, na ręku odrętwiałego z bólu Julka.
Skończyło się.
W chacie było cicho, cicho bardzo.
Dogasające łuczywo rzucało czerwony blask na całą izbę i oblewało postać nieszczęśliwego ojca z martwym synem na ręku.