Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nazywano ją pocichu „mamczurą” i wymyślano na nią niestworzone brednie.
W oczy jednak ulegano jéj despotyzmowi i znoszono jéj kaprysy z pozorną uległością.
Udawano się czasem pod jéj protekcyę — ona przyrzekała wstawić się do pani, z miną dygnitarza. Siedząc na sofie obitéj brokatelą, i trzymając na ręku tę masę koronek, wstążek, zielonawéj skóry i kilku kosteczek, które miały reprezentować potomka hrabiowskiego rodu, udzielała łaskawie posłuchania i uśmiechała się, naśladując, o ile mogła, panią hrabinę.
Nosiła teraz cieniuchne webowe koszule i udawała, że się nie może obejść bez chustki do nosa. Miała buciki na wysokich obcasach, które niemiłosiernie wykoszlawiała.
Co rano z hrabiowskiéj kamienicy wyjeżdżał biało lakierowany wózek, popychany przez podrostka w szaréj liberyi z błyszczącemi guzikami. Małaszka szła obok, trzymając w ręku elegancki koszyczek z bielizną dziecka.
Gdyby ów koszyk nie miał jedwabnych sznurków i nie był tak szykownie wypleciony, nie wzięłaby go za nic do ręki.
Małaszka zaczęła rozpoznawać piękno i odróżniała elegancyę od pospolitości.
Dobierała zawsze harmonijne barwy wstążek i paciorek, które wiązała na szyi; zrzuciła namitki, a natomiast stroiła głowę w czerwone jedwabne chustki.
Obcięła sobie grzywkę i zakręcała ją w tysiące loczków.
Gdy nadeszły przyjaciółki hrabiny i wołano ją do salonu, wchodziła z uśmiechem, witając nizkiém schyle-