Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kierowanych bucików i bawi znudzoną pannę opowiadaniem o olbrzymich bazarach wiedeńskich, gdzie wszystkiego, prócz rozumu, po niepraktykowanie nizkich cenach dostać można.
Chodzi więc tak ta kochająca się para po gładkich alejach parku i ziewa ukradkiem, dopatrując w sobie braki i czyniąc w myśli uwagi nad rozkoszą chwil przedślubnych.
Z poza sztachet błyszczą dwie zielonawe źrenice i zdają się pochłaniać tych dwoje elegancko przystrojonych ludzi, idących obok siebie...
To Małaszka, któréj wiek i wzrost nie dozwala przesiadywać już pod krzakiem berberysu; musi się więc zadowolnić staniem koło sztachet i przypatrywaniem się wewnętrzności parku.
Jak widzimy, przez lat cztery dziwaczna natura dziewczyny nie zmieniła się w niczém. Ta sama myśl, taż sama żądza trawiła tę młodą duszę, ukazując jéj świat nieznany, a na zawsze dla niéj zamknięty.
Na zawsze? — o! nie! to być nie może, to być nie powinno. Ona wiedziała, była pewną, że ten czarodziejski Sezam otworzy przed nią swe podwoje; ona miała to głębokie przekonanie, że i jéj bose nogi deptać będą kiedyś miękkie kobierce, a płonące lica odbiją się w wielkich zwierciadłach.
Jak się to stanie, o tém nie wiedziała. Nie zastanawiała się wcale, czy to los, czy cokolwiekbądź innego ułatwi jéj wejście po dwunastu stopniach oszklonego ganku; a choćby widziała na szczycie tych stopni topór kata, oczekujący na nią, onaby przecież tam poszła, gnana jakąś nadludzką siłą, straszną gorączką, która płonęła w jéj łonie.