Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Cichy, stłumiony jęk wydziera się z piersi dziewczyny. Nie omyliła się... poznała jego pismo. Ta piękna pani... odjeżdżając, rzuciła stary przedarty banknot i powiedziała: „niech się zabawi” — niepomna, że żadna moneta, żadne skarby świata nie zdołają opłacić krzywdy, jaką bezwiednie wyrządziła téj bladéj, zziębniętéj dziewczynie.
Teraz biedna szwaczka stoi naprzeciw oświetlonych okien ratusza i patrzy w te smugi światła, przedzierające się przez purpurowe zasłony.
Szeregi karet jadą bezustannie. Ufryzowane główki, bezmyślne twarzyczki mijają się w świetle latarni.
Dziewczyna patrzy załzawionemi oczami i zsiniałą od zimna ręką zaciska kurczowo węzeł wełnianéj chustki. Ona cierpi! cierpi bardzo, sama jedna, opuszczona wśród tego hałasu i gwaru. W piersiach ją pali jakiś ogień; zdaje się jéj, że purpurowy blask okien balowéj sali zranił ją i sprawia ból dotkliwy.
Nie wróci do domu!
Po co? tam zimno i smutno, a on nie przyjedzie... w téj chwili wesoło wita Rok Nowy!...
I biedna dziewczyna stoi tak długo, długo, skamieniała z bólu, z zaciśniętemi wargami — bez łzy, bez jęku, bez skargi serdecznéj. Dźwięk zegaru budzi ją z tego bolesnego odrętwienia.
Dwunasta!...
Z ciemnych szafirów nieba zstępuje Nowy Rok, tajemniczy, pełen tych samych trosk powszednich i rzadkich uśmiechów, łez, trumien, balowéj muzyki i świeżych mogił. A mimo to ludzie z upragnieniem wyciągają ku niemu dłonie.