Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się chętnie. I ja nie lubiłem widziéć zimne, obojętne twarze dokoła — ci ludzie zdawali się nas śledzić i śmiać się z naszéj miłości; bolało mnie to, więc kryłem się z mojém szczęściem; każde spojrzenie obojętnego człowieka zdawało się wydzierać jeden złoty promień méj rozkoszy.
Pewnego razu na balu grano kadryla. Muzyka wojskowa hałasowała przeraźliwie. Nagle wśród szóstéj figury rozróżniłem między innemi motyw piosenki méj małéj, granéj w tanecznym przyśpieszonym rytmie. Oparłem się o filar i uczułem w swém sercu ból przykry — profanowano mi smutną piosnkę moję, wlokąc ją po dusznéj sali balowéj razem z ogonami tych pań, szeleszczących na woskowanéj posadzce. Szukałem oczami méj małéj, pewny byłem, że i ona doznaje w téj chwili tego samego ściśnienia serca...
Tymczasem barwne kręgi rozwijały się przede mną. Rozrumienione twarze patrzyły na siebie namiętnie, zalotne uśmiechy kobiet, ich białe ramiona, półszepty mężczyzn — wszystko to, wszystko w takt piosenki, którą mi o szaréj godzinie w cichym saloniku grała moja mała. Nagle ujrzałem ją przed sobą z oczyma łez pełnemi. Prosiła, żebym ją zabrał do domu; uciekła swemu tancerzowi, wyrwała się z tanecznego koła... Nie mówiła dlaczego — nie podawała powodu, ale oczy nasze się spotkały, a serca zrozumiały. Uciekliśmy do siebie, zostawiając wir tańca, strumienie gazu i wybuchy wesołości.
Nie mówiliśmy nigdy o tym balowym wieczorze, ale jestem przekonany, że i ją ta piosnka, wplątana w szóstą figurę kadryla, z balowéj sali wygnać musiała.
Czasem kręciła się koło gospodarstwa i udawała