Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przestała śpiewać i patrzy na błękit nieba. Dokoła cisza i spokój wielki. A przecież poza tym grubym murem wre życiem wielkie, hałaśliwe miasto. Tysiące ludzi żyje tam w bezustannéj gorączce, pracują, bawią się, śmieją i płaczą, nienawidzą się i kochają, rodzą i umierają... Ileż tam zmian, odkryć i wynalazków! Ile występków i zbrodni! Ile chciwości i szału miłosnego! Ile poezyi i prozy życia!
To wszystko zaledwie o kilkaset kroków od téj bladéj zakonnicy, która klęczy zamyślona u stóp posągu. Ona nic nie wie, co się dzieje poza obrębem klasztoru. Domyśla się tylko, zgaduje. Dzieckiem jeszcze oddano ją na klasztorną pensyę, a po skasowaniu konwiktu nie chciała opuścić dobrowolnie murów klasztornych.
— Zostanę z wami — rzekło piętnastoletnie dziewczę, tuląc się do siostry-profesorki. — Jabym bez was żyć nie potrafiła. — I została czarnowłosa dziewczynka na zawsze między blademi siostrami. Rzeczy jéj przeniesiono do sali próbantek, a ciemne włosy schowano pod czepeczek. Kazano jéj zamiatać podłogę i chodzić do pralni. Czyniła to chętnie, z wiosennym uśmiechem na rumianéj buzi. Zachwycało ją to życie. Na rekreacyach cerowała grubą bieliznę, a w godzinach modlitw recytowała łacińskie pacierze, z których nic nie rozumiała.
Drżała z trwogi przed obrazem świętego fundatora, a zginała kolana przed Joanną de Chantal. Ideałem jéj marzeń była błogosławiona Małgorzata, któréj żywot pochłaniała z gorączkową ciekawością. Nieraz wśród ciemnéj nocy zrywała się z twardego posłania i padała krzyżem, czekając na objawienie. Zasypiała najczęściéj na podłodze, aż poranny dzwonek zbudził ją