Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W téj ciasnéj przestrzeni nędznego mieszkania był słońcem i chmurą, wszechwładnym panem.
Żył tak w cieple uczucia matki i bałamuconéj przez siebie dziewczyny, nie troszcząc się o prądy, które społeczeństwem wstrząsały. Nie zajmował się nawet polityką i rzadko czytywał dzienniki. Nie był nawet „karyerowiczem” i nie łasił się, nie prosił o awans. Wielohradzka od czasu do czasu rozniecała w nim chętkę „dojścia”, lecz szybko ta myśl suggiestyonowana gasła w tym ptasim mózgu, przysłoniętym gazą kobiecych kaprysów.
Nawet wybuchy jego gniewu były to półcienie, półtony. Od dziecka był to pastel delikatnemi barwy nakreślony. Próżność dzwoniła dokoła jego głowy, jak grzechotki tamburyny, które znosił do domu nad rankiem razem z innemi akcesoryami kotyliona.
Lecz z chwilą zbliżania się do Muszki, charakter jego zaostrzył się i pastelowe tony pociemniały nagle. Z początku zdziwiony, zdenerwowany tem zdziwieniém i niepewny, teraz szarpał się w jakiemś kole tajemniczéj zagadki, którą biała ręka panny Dobrojowskiéj zakreśliła dokoła jego postaci. Nie kochał jeszcze Muszki, nie umiał jeszcze kochać, lecz biegł za nią, czując dwuznaczną rolę i grę w jaką ta dziewczyna z nim grać zamierzała. Lecz próżność jego szczególniéj była tu podrażniona chorobliwie i, jakkolwiek strzegł się, aby nikt nie odkrył początku téj