Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lunio, prosty, sztywny, ufarbowany, sterczał ciągle na swém krześle jak drogowskaz na pobojowisku.
Wielohradzki cofnął się w głąb i ze drzwi wejściowych patrzył na scenę. Rozpoczął się akt drugi — Fikalski wprowadził swoją galeryę „froterów” — Wielohradzki ramionami ruszał. Może tam gdzieś u małych mieszczan zdarzają się takie typy Fikalskich, on jednak figur podobnych nie znal!.. Mimo-woli prostował się, tors wydymał i przybierał ironiczny wyraz twarzy Charłupki. Obok niego stojąca bileterka, stara Matulowa, podobna do jakiejś poczciwéj szewcowéj w swéj beżowéj szaréj sukni, czuła się sterroryzowaną pogardliwemi minami tego „młodego pana”.
Niesmak Wielohradzkiego wzrósł do potęgi, gdy weszła na scenę Ciuciumkiewiczowa ze swemi czterema córkami. Jedna z nich łudząco przypomniała mu Tecię. Ten sam jersey czerwony z białą „kamizelką”, spódnica, poddarta z przodu i wlokąca się z tylu, ta sama krédowa bladość twarzy i szeroko otwarte wielkie czarne oczy.
Wspomnienie téj dziewczyny łączyło się u niego z przypomnieniém smutnéj i tajemniczéj egzystencyi, jaką pędził w domu. Mimowoli wzrokiem pogonił w stronę loży, w któréj niedawno jeszcze siedziała Muszka. W téj pustéj przestrzeni jednak pozostało